Plac Obor już nie jeden raz pojawiał się na tym blogu. Krótsze lub dłuższe wzmianki o nim przewijały się dlatego, że stanowił istotny punkt na mapie „mojego” Bukaresztu. Nie było tygodnia, w którym, pomimo tego, że mieszkałam w innym sektorze miasta, 9 kilometrów od Obor, nie wybrałabym się tam na zakupy. Weekendowe letnie wycieczki autobusem 335 w czterdziestostopniowym upale na długo zachowam w pamięci, ale zawsze było warto.
Plac Obor ujmuje swoją autentycznością i intensywnością. Spotkamy tam sprzedawców z wielu zakątków Rumunii i kupimy wszystko: od warzyw i owoców, przez mięso, ryby, pieczywo, nabiał, słodycze, ubrania, na artykułach gospodarstwa domowego kończąc. W dwóch dużych halach targowych i niezliczonych budkach i straganach rozsianych wokół działa ekosystem, który we współczesnych realiach spotyka się w centrach handlowych. Ale Obor zachował swój klimat, który mi przypomina atmosferę polskich bazarów z lat 90… Są cyganie, sprzedający papierosy w ukryciu przed policją, są starsze panie z produktami zwiezionymi z ich gospodarstw, są miejsca, w których wyczerpani zakupami mogą przysiąść i coś zjeść lub wypić.
W każdej porze roku Obor wygląda inaczej. Na przykład latem stragany mienią się kolorami różu malin, czernią jeżyn i zielenią agrestu, czerwienią pomidorów i zielenią cukinii, a jesienią – bordo winogron, brązem orzechów, fioletem śliwek i pomarańczowym kolorem dyń. Gdy rozpoczyna się sezon na winogrona, można tam za bardzo małe pieniądze kupić sok winogronowy wyciskany na naszych oczach. Niezależnie od pory roku, w budce obok znajdziemy gogose, czyli smażone ciasto takie, jak na pączki.
Setki sprzedawców zjeżdżają każdego dnia do Bukaresztu, by tam sprzedawać swoje plony i karmić miasto. Mój sentyment do placu Obor zawdzięczam też pani, u której kupowaliśmy świeże zioła. Była tak miła, że zawsze chętnie z nią rozmawialiśmy i każdego razu dowiadywaliśmy się o niej i jej rodzinie coraz więcej. Gdy okazało się, że pochodzi z judetul Alba, postanowiliśmy pojechać tam na wakacje i przekonać się, czy inni ludzie z tego obszaru są tak samo sympatyczni, jak ona. Okazało się, że tak, a my w Alba już zostaliśmy.
Wracając do placu Obor, jego punktem centralnym jest chyba bar z grillem, w którym zmęczeni kupujący siadają, by zjeść mici i wypić piwo. Jest to typowy bar, którego właściciel nie przejmuje się trendami ani tym, jak ten bar wygląda. A wygląda pewnie tak samo, jak wyglądał ze 30 lat temu. Siedzi się na drewnianych ławkach pod parasolami producentów piwa, a jedzenie podawane jest na tekturowych tackach. Nikogo to nie zniechęca, a do baru zawsze stoją długie kolejki, przyciągane niosącym się daleko, daleko zapachem grilla. Jest tam telewizor z “VAR”, jest podobno sygnał 6G i ostrzeżenie przed kangurami.
W Bukareszcie jest wiele placów targowych, ale ze wszystkich, które odwiedziłam, najbardziej lubię piata Obor. Słyszałam też ciekawe opinie o placu w sektorze 5 – Rahova, lubię też plac Piata Domenii w sektorze 1, niedaleko Łuku Tryumfalnego, w cichej dzielnicy Domenii. Są one jednak nieporównywalnie mniejsze, bardziej jak place osiedlowe.
Czy lubicie robić zakupy na placach? Mieliście okazję kupić coś na targu rumuńskim? Jakie macie związane z tym wspomnienia?