Na stwierdzenie, że nie da się stworzyć zdania składającego się z samych samogłosek, chyba tylko Rumuni mają argument za tym, że to nieprawda. Brzmi on: Oaia aia e a ei, eu i-o iau, czyli: “jej owca jest biała, biorę ją”.
Rumuński jest zabawny
Jak powiedzieć: “potem”? – după. “Filiżanka”? – ceașcă (wym. czaszka). Cebula to ceapă (wym. czapa), kaczka to rața (wym. raca), kaczuszka to apetyczna rațușca (wym. racuszka), a puchar to… cupa (tak, “c” czyta się jak “k”)… Od ubiegłego lata moje ulubione rozgrywki to supercupa României. Jak powiedzieć: dostaję szału? – Îmi sare muștarul (dosłownie: skacze mi musztarda). “Ciało” to trup. “Boże, dopomóż” brzmi jak “dom, narzuta” (Doamne, ajută). Na dzieci woła się per “mama” i “tata”. Po rumuńsku rzeczy nie są daleko – one są dosłownie “u matki piekieł”. Rumun nie siedzi cicho – to by było za proste – on siedzi cicho “jak świnia w polu kukurydzy”.
Pewnego dnia, niedługo po przeprowadzce do Bukaresztu i rozpoczęciu pracy usłyszałam toczącą się rozmowę dwóch osób, z których jedna była przełożonym. W trakcie ożywionej wymiany zdań, z której niewiele rozumiałam, z ust osoby podwładnej padło coś, co brzmiało jak f*ck you. Logicznym następstwem tych słów wydawało mi się szybkie pożegnanie z pracą śmiałego kolegi. Rozmowa tymczasem toczyła się dalej, a przełożony wydawał się zadowolony. Okazało się, że mówiąc to, co słyszymy jako “fak jeu”, pracownik deklarował gotowość zrobienia czegoś (“fac eu” znaczy “ja robię”).
Chcę - kupuję
Logika języka też jest inna, niż np. w polskim czy angielskim i trzeba do niej przywyknąć. Na przykład, jeśli chcemy powiedzieć: “chcę kupić”, co oznacza, że chcę wykonać jakąś czynność, która dopiero się wydarzy, to po rumuńsku powiemy to tak, że będzie brzmiało “chcę kupuję”, czyli na nasze tak, jakbym chciała coś zrobić, ale faktycznie już to robiła.
Może przez tę przewrotność rumuński uchodzi za zbuntowane dziecko porządnej romańskiej rodziny?
Znaki diakrytyczne
Podobnie jak polski, również rumuński alfabet ma jedyne w swoim rodzaju litery, okraszone fikuśnymi znakami diakrytycznymi. Przykładowo są to “ă”, które czyta się prawie jak nasze “a”, “â” (bliskie naszemu “y”), “î” (również bliskie naszemu “y”), “ț” (wymawiane jak “c”) i “ș” (“sz”). Biada temu, kto zgubi daszek czy ogonek tam, gdzie nie powinien. W ten sposób z rysia może zrobić przymiotnik “tarty” (râs i ras), z twarzy – dziewczynę (fața i fata), a z rzeki – przymiotnik “zły” (râu i rău).
Nauki tych znaków nie ułatwia to, co widzimy wokół, ponieważ Rumuni często je w piśmie ignorują. Do tego stopnia, że np. na karetce zamiast ambulanța jest napisane “ambulanta”, na radiowozie “politia” zamiast “poliția”, a w publicznym prysznicu “dus” zamiast “duș”.
Romański czy słowiański?
Rumuński to prawdziwa lingwistyczna mikstura. Słychać w nim i łacinę (np. przy słowie “intrare”, oznaczającym wejście), i niemiecki (cartofi – ziemniaki), ale też włoski czy polski. Są też słowa, których nie potrafię przyporządkować do żadnej z kategorii, np. furculiță (wym. furkulica) – widelec, ziua (wym. ziła) – dzień, czy farfurie – talerz.
Mimo tego, że nie kwestionuje się przynależności rumuńskiego do rodziny języków romańskich, z którymi ma najwięcej wspólnego, to ponoć około 15% słów w tym języku ma słowiańskie pochodzenie. Śmietana to “smântâna”, piwnica to “pivniță”, targ to “târg”, drożdże to “drojdie”, a kaloryfer – “calorifer”. Łopata to “lopata”, duch to “duh”, a marchew to “morcov”. Wymieniając dalej, kanapa do “canapea”, wydra to “vidra”, a słonina – “slanina”. Ale czyhaja też na nas zasadzki. “Ulița” to nie ulica, a wiejska droga ostatniej kategorii (ulica to strada), podczas gdy “calculator” okazuje się być… komputerem. “Ceas” (wym. czas) nie jest czasem, a zegarkiem, “ton”, nie jest tonem, a tuńczykiem, a “clopot” nie oznacza problemów, tylko dzwon. “Obraz” to policzek, a “coala” to arkusz.
Nauka rumuńskiego
Na pytanie, czy rumuński jest trudny do nauki, odpowiedziałabym, że w pierwszym kontakcie w wersji audio wydał mi się niepodobny do niczego, co nie wróżyło dobrze. Wiązało się to też z pewnym rozczarowaniem, ponieważ spodziewałam się, że znajomością hiszpańskiego niemal natychmiast będę rozumieć wszystko. Szybko jednak okazało się, że dwa – trzy miesiące wystarczyły, by się osłuchać i zacząć orientować, co dzieje się dookoła. Następne trzy, przy wsparciu podręcznika – by zacząć mówić i być w stanie porozumieć się w codziennych sytuacjach, takich jak wizyta w sklepie, rozmowa przy stole lub… wytłumaczenie drogi tubylcom! Po mniej niż dwóch latach mogłam już swobodnie porozumiewać się w urzędach, u lekarza, rozmawiać przez telefon i czytać książki.
Jeśli nie zna się innych języków romańskich, to nauka może wymagać więcej czasu, niż kiedy mówi się np. po włosku, francusku czy hiszpańsku, jednak na pewno nie jest to język do nauki bardzo trudny.
W Bukareszcie jest kilka możliwości nauki języka; szkoły językowe, indywidualne lekcje, samodzielna praca z książką, tandemy językowe lub codzienne słuchanie rumuńskiego radia czy telewizji.
Kto z czytających mierzył się już z rumuńskim? Jaka metoda nauki sprawdziła się najlepiej?
‘Furculiță’ to przecież jak angielski ‘fork’, pierwsze skojarzenie:) Poszukałam właśnie, z łaciny ‘furca’ 🙃.
Rumuńskiego dopiero zaczynam się uczyć, wybieram się na wyjazd. Mam nadzieję, że ogarnę chociaż podstawy, nie wydaje się zbyt łatwy 🙈.
Widząc, jak szybko znalazłaś klucz do „furculity” to jestem przekonana, że sobie poradzisz bez trudu! Powodzenia!