Bukareszt, z uwagi na swoje położenie oraz dostępną infrastrukturę drogową, kolejową i lotniczą, jest dobrym punktem startowym wycieczek właściwie w każdym kierunku.
Tak długo, jak długo nie będziemy planowali bardziej zaawansowanej eksploracji, brak samochodu – tym bardziej własnego – nie powinien stanowić problemu. Brak samochodu w samym zaś Bukareszcie wydaje się być wręcz jedynym rozsądnym pomysłem, ponieważ swoją motoryzacyjną pojemność to miasto osiągnęło już dawno temu.
Rumuńskie drogi i kierowcy nie cieszą się, mówiąc delikatnie, najlepszą sławą. Z jednej strony bardzo brakuje tu autostrad, z drugiej siedzący za kierownicą zachowują się, jakby każda droga była autostradą, jeżdżą szybko i niebezpiecznie, w związku z czym osobiście tej formy transportu staram się unikać. Nie powiem jednak, że nie mam z transportem kołowym żadnych miłych doświadczeń. Dwukrotnie (z dwóch podjętych prób, czyli ze skutecznością 100%) jechałam tu autostopem (raz 40 kilometrów Dacią, raz 100 kilometrów Audi), który w pewnych miejscach jest dla mieszkańców praktycznie jedynym wyjściem. Innym razem brakowało nam paru lejów do biletu w autobusie rejsowym. Przy wsiadaniu powiedzieliśmy o tym kierowcy i zaproponowaliśmy, że wypłacimy je z bankomatu, jeżeli trafi się po drodze i całą sumę zapłacimy przy wysiadaniu. Machnąwszy ręką nie dość, że nas wpuścił, to jeszcze gdy okazało się, że po drodze nie było żadnego bankomatu, nabił dwa bilety ulgowe zamiast normalnych, uścisnął rękę, poklepał po plecach życząc wszystkiego dobrego i pojechał dalej.
Alternatywą dla wielogodzinnej jazdy samochodem lub autobusem do miast oddalonych od Bukaresztu o wiele godzin drogi, jak na przykład Timișoara (ok. 550 km), Cluj-Napoca (450 km), Suceava (440 km) lub Iași (400 km), są loty krajowe, których oferta jest bardzo bogata, a przy tym cenowo całkiem przyzwoita. Przewoźnikami operującymi na rynku lokalnym są m. in. Ryanair, BlueAir i rumuński odpowiednik LOT-u – TAROM.
Niezależnie od tego, czy wybieramy się na północ czy południe, wschód czy zachód, pociąg również będzie dobrym wyborem. Choć infrastruktura jaka jest, każdy widzi – tabor, dworce i tory nie pierwszej młodości – to co istotne pociągi są raczej punktualne, tanie i można nimi dotrzeć w bardzo wiele miejsc. Uczucie podróży wehikułem czasu do lat 90-tych zawarte jest czasem w cenie biletu. Dodatkowo, na pewnych trasach operuje więcej, niż jeden przewoźnik, jakim jest CFR – rumuński odpowiednik PKP. Dzięki temu kursów jest więcej, a ceny konkurencyjne. Na przykład na trasie Bukareszt – Braszów, poza wspomnianym CFR, przewiezie nas też Astra Trans Carpatic, Regio Calatori i Softrans. Za bilet zapłacimy od 24 do 50 lei. Na trasie Bukareszt – Constanta tego lata można było jechać z CFR, Astrą lub Regio Calatori.
Na koniec, są też miejsca w Rumunii, do których nie dotrzemy ani samolotem, ani pociągiem, ani nawet samochodem, a tylko… łodzią. To mniejsze i większe osady w Delcie Dunaju, zagubione pośród kanałów i jezior, do których zaopatrzenie przypływa statkiem, a z pomocą płyną wodna karetka, policja i straż pożarna. Przykładowy kurs wodną taksówką-motorówką z Tulczy (Tulcea) do Suliny, znajdującej się u ujścia Dunaju do Morza Czarnego, trwający około 90 minut, kosztuje 60 lei od osoby. Chcąc przemieścić się pomiędzy mniejszymi osadami, pozostaje chyba tylko liczyć na mieszkańca posiadającego – zamiast samochodu, który nie ma tu sensu – własną motorówkę lub kajak.
A Wy? Na który środek transportu zdecydujecie się, będąc w Rumunii?