Wakacje w Rumunii #2
Najlepszym adresem w Bukareszcie, pod który warto się udać w piątkowy wieczór po całym tygodniu pracy, jest Gara de Nord – kolejowy dworzec główny. W jeden z weekendów wybraliśmy się z pomysłem zwiedzenia kolejnego z miast Siedmiogrodu – Sighișoary oraz sprawdzenia, jak wygląda szlak Via Transilvanica.
Via Transilvanica wiedzie mniej więcej na skos Rumunii i docelowo będzie miała długość około 1400 kilometrów. Jeden kraniec znajduje się na południowym zachodzie, dochodząc do Dunaju, a drugi na północnym wschodzie, na Bukowinie. Jej pomysłodawcy wzorowali się na hiszpańskim szlaku Camino de Santiago i trzeba przyznać, że stworzyli coś wspaniałego i unikalnego w skali całej Europy. Dzięki swojemu przebiegowi, Via Transilvanica pozwala na zobaczenie wielu regionów Rumunii i zasmakowanie przygody w dzikich ostępach tego kraju.
W odróżnieniu od Camino de Santiago, Via Transilvanica nie ma swojego Santiago de Compostela – miejsca-celu wieńczącego wędrówkę. Rozpocząć przygodę można od dowolnego odcinka i udać się zarówno na trzytygodniową włóczęgę, tygodniowy wyjazd rowerowy jak i wyskoczyć na weekend.
W wyborze i zaplanowaniu trasy pomaga starannie przygotowany, praktyczny i bezpłatny przewodnik, w wersji po rumuńsku, angielsku i niemiecku, w którym poza opisami tras znajdziemy mapy, sugestie odcinków wraz z planowanymi czasami przejścia, a także informacje o noclegach, zabytkach, sklepach, itp.
Szczęśliwie złożyło się, że w okresie wakacyjnym twórcy szlaku zainaugurowali fragment szlaku Terra Saxonum, przechodzący m. in. przez Sighișoarę. Ponieważ chcieliśmy to miasto odwiedzić uznaliśmy, że połączymy zwiedzanie z testowaniem Vii, zanim zdecydujemy się na dłuższy odcinek. Sobotę poświęciliśmy na dojazd i zwiedzenie Sighișoary, niedzielę – na przejście z Sighișoary do Saschiz (około 30 km), a pół poniedziałku – na spokojny powrót do Bukaresztu.
Odcinek z Sighișoary do Saschiz (wg przewodnika z Saschiz do Sighișoary, ale my szliśmy “pod prąd”) wiedzie przez pola, osady i lasy. Tworzą go asfaltowe i szutrowe drogi, po których prawie nic nie jeździ, zapomniane wsie, w których czas zatrzymał się w miejscu i pastwiska pełne sunących po nich jak obłoki stad owiec. Kapliczki, sypiące się dzwonnice, siedzący przy drodze przyjaźni ludzie.4
Fragment do wsi Daia jest łatwiejszy i pokonaliśmy go w około cztery godziny. Tam odpoczęliśmy i zaopatrzyliśmy się w wodę w sklepie, którego znalezienie było jak natrafienie na oazę na środku pustyni. Do drugiego etapu z metą w Saschiz podchodziliśmy w bojowych nastrojach, nasłuchawszy się od mieszkańców opowieści o niedźwiedziach. W zasadzie sami się o nie prosiliśmy, pytając zarówno starszą panią obierającą i jedzącą przy drodze w centrum wsi gruszki, jak i dwóch kolegów siedzących pod sklepem, jak wygląda przejście, którędy wiedzie droga, ponieważ z pola widzenia straciliśmy charakterystyczne słupki i znaki pomarańczowego “T”, i czy widzieli tam niedźwiedzie. “- A tak, ostatnio nawet dwa, podchodzą tam, na górze, gdzie są pasterze i owce. Ale nic się nie obawiajcie, to tylko dwa kilometry i potem jest już asfaltowa droga i Saschiz”. Niestety ani po dwóch, ani po trzech, ani nawet po czterech kilometrach nie było żadnej asfaltowej drogi, ani innych śladów po ludziach. Zamiast tego, na wypłaszczeniu znaleźliśmy wyglądające na dosyć świeże resztki owcy, które uwolniły wyobraźnię i sprawiły, że każdy szum odpowiadał jednemu czającemu się na nas niedźwiedziowi, a tempem marszu nawet pod górę moglibyśmy konkurować w chodzie z Robertem Korzeniowskim. Natknięcie się na odbity w błocie ślad dużej łapy nie pomogło w przetłumaczeniu sobie, że żaden rozsądny niedźwiedź nie chodzi w środku upalnego dnia i nie poluje na turystów idących Via Transilvanica, bo gdyby tak robił, to prędzej umarłby albo na udar słoneczny albo z głodu – Via nie jest jeszcze szlakiem popularnym i natknięcie się na kogokolwiek jest raczej czymś wyjątkowym. Ostatnie parę kilometrów brzegiem lasu (zupełnie poza szlakiem) pokonaliśmy na orientację i intuicję, podążając – niczym Alicja w krainie czarów za Królikiem – za różowymi kropkami namalowanymi sprayem na drzewach, które w naszym przekonaniu musiały nas dokądś zaprowadzić. Około 17, po mniej więcej 8 godzinach wędrówki, dotarliśmy do cytadeli górującej nad Saschiz.
Wrażenia – niezapomniane. Ocena szlaku: 10/10
Jak dojechać?
Z Bukaresztu do Sighisoary kursują trzy pociągi dziennie. Bilet normalny kosztuje około 66 lei. Rozkład jazdy i aktualne ceny można znaleźć na stronie CFR.
Z Saschiz do Bukaresztu bądź Braszowa można dostać się pociągiem (stacja H. Saschiz znajduje się na uboczu, parę kilometrów od centrum Saschiz), autobusem lub przy odrobinie szczęścia i cierpliwości… autostopem.
Gdzie się zatrzymać?
W Sighisoarze polecam Hotel Imperial*** w cenie około 200 lei za pokój za noc, z wliczonym w cenę pysznym i sycącym śniadaniem, idealnym przed wyruszeniem na całodzienną wędrówkę. Można płacić voucherami de vacanță Sodexo.
W Saschiz warto zarezerwować z wyprzedzeniem nocleg we Flori Haus – wspaniałym miejscu prowadzonym przez pełną energii Flori i jej psa – Betty. Na gości – póki co, ponieważ Flori ma masę planów względem tego miejsca – czekają do wyboru domki lub pięknie urządzone pokoje, miejsce do grillowania i jacuzzi, w sam raz do zanurzenia się po całym dniu wysiłku.
W końcu przeczytałem coś więcej 🙂 Super przygoda, czekam na następne posty!
Pingback: Wycieczka po Rumunii - II - Nareszcie w Bukareszcie