Wakacje w Rumunii #10
Z wizytą w krainie wygasłych wulkanów, źródeł wód mineralnych, niedźwiedzi i etnicznych Węgrów
W pewną sobotę, gdy jak co tydzień wybraliśmy się na plac Obor po zakupy, zajrzeliśmy do sklepu, w którym sprzedawano pieczywo, wędliny i nabiał. Naszą uwagę przyciągnęły leżące na ladzie ćwiartki, chociaż może lepiej powiedzieć ćwierci, ogromnych bochnów chleba. Na ścianie wisiała fotografia przedstawiająca mężczyzn w strojach ludowych, krojących wielki chleb, a znajdujący się za nimi napis wskazywał, że zdjęcie zrobiono podczas wydarzenia, jakim było pieczenie największego chleba w Rumunii. Przy wejściu do sklepu stała mała lodówka wypełniona piwem jednego rodzaju, a na piętrzących się obok niej kilku skrzynkach widniał napis “Csíki Sör.” I tak od chleba z ziemniakami i tego piwa, jakiego nie widziałam nigdy wcześniej, zaczęło się moje zainteresowanie etnicznymi Węgrami, zamieszkującymi część Transylwanii, a to doprowadziło do wycieczki do județul (rumuńskiego województwa) Harghita.
W drodze powrotnej do domu przeczytałam historię manufaktury Csíki Sör w Sânsimion w Harghita, sporze o nazwę piwa, toczonym z Heinekenem („Csíki Sör” na rumuński tłumaczy się „Prawdziwe piwo Ciuc”, tymczasem „Ciuc” jest nazwą zarejestrowaną na rzecz Heinekena), dowiedziałam się o wyjątkowym jeziorze świętej Anny i wiedziałam, że chciałabym te miejsca odwiedzić.
Rumunię zamieszkuje spora, bo ponadmilionowa mniejszość węgierska. Zamieszkiwany przez nich obszar, Seklerszczyzna, obejmuje teren trzech województw: Harghita, Covasna (tam stanowią oni zdecydowaną większość, przykładowo w Harghita – 85% całej ludności) i częściowo Mureș. Pojawili się podobno już w XII wieku. Po I Wojnie Światowej i rozpadzie Austro-Węgier, Rumunia otrzymała m.in. tereny Transylwanii, uroczyście włączonej do jej ziem końcem 1918 r., a w ramach Transylwanii – wspomniane regiony. Etniczni Węgrzy korzystają m.in. z prawa nauczania w swoim języku, mają reprezentującą ich partię, której posłowie zasiadają regularnie w parlamencie i mogą wyrażać swą tożsamość etniczną i kulturową. Wspomniana partia (UDMR) postuluje nadanie Seklerszczyźnie autonomii, na co ponoć nie pozwala rumuńska konstytucja. Wg raportu z 2019 r., Rumuni traktowali Węgry jako drugie po Rosji największe zagrożenie dla ich kraju i obawiali się, że ci będą starali się przejąć kontrolę nad Transylwanią.*
Podróż do Brașova, o którym pisałam TU przebiegała bez niespodzianek. Zaczęły się one chyba od momentu wjechania do județul Covasna. Było to jak przekroczenie granicy państw z tym, że bez kontroli paszportowej, ani tablic o tym informujących. Na stacji Ozun wsiadła grupa nastolatek, które rozmawiały po węgiersku. Na każdej kolejnej dosiadający się ludzie mówili po węgiersku. Mieliśmy wrażenie, że po rumuńsku mówimy już tylko my i konduktor. Zmienił się też krajobraz. Po wysokich górach Bucegi, które mija się w drodze do Brașova, nie było już śladu, a przed nami rozpościerała się zielono-żółta równina, na której krańcach falowały niewielkie wzgórza, a po polach chodziły bociany. Później niebo zachmurzyło się, gdy przejeżdżaliśmy granicę między județul Covasna i județul Harghita, która przebiega przez kolejne góry, by na nowo rozpogodzić po wjeździe na kolejną równinę. Na polach pasło się dużo krów i koni. Nie było z kolei ani owiec, ani kóz, za to w strumieniu taplały się kaczki.
Miasteczko, czy może wieś, Sânsimion, przywitało nas ciszą. Pomimo wczesnego sobotniego popołudnia nie czuliśmy ani zapachu grilla, ani nie słyszeliśmy żadnej muzyki czy rozmów. Wysiadłszy vis-à-vis manufaktury Csíki Sör i mając czas przed turą, na którą mieliśmy rezerwację, wybraliśmy się na mały rekonesans. Szliśmy bitą wiejską drogą, z której za przejeżdżającym od czasu do czasu pojazdem wzbijał się obłok kurzu. Domy o dachach pokrytych dachówką wyglądały na dosyć dobrze utrzymane, podobnie jak przydomowe ogródki, w których hodowano różne warzywa. Dookoła przystrzyżona trawa i ani jednego rzuconego papierka. Dotarłszy do skrzyżowania z drogą asfaltową zorientowaliśmy się, że jesteśmy w centrum. Na centrum składały się budynek gminy, z napisami po rumuńsku i po węgiersku, kościół, sklep wielobranżowy i piekarnio-cukiernia – chyba jedyne miejsce, w którym można było liczyć na napicie się kawy. Gdyby nie fakt, że było już po 14, a piekarnia nie okazała się zamknięta.
Na ustawionych wzdłuż drogi słupach znajdowały się liczne bocianie gniazda, z równie licznymi lokatorami. Przy przystanku biło energicznie źródło, z którego pewien chłopiec czerpał do kanistra wodę. Nabraliśmy jej w dłonie i wypiliśmy – była bardzo zimna i bardzo pyszna. Znajdujący się nieopodal drogowskaz wskazywał drogę do innego źródła, nie podając jednak odległości. Ruszyliśmy więc w jego stronę, mijając dziewczynkę ciągnącą na metalowym wózku młodszego od niej chłopca, a sami byliśmy mijani przez wracające w dużej ilości z pola traktory z zebranym sianem. Zaczęło nieco kropić, więc chcieliśmy zapytać grupkę chłopców o to, czy do źródła jest daleko. Oni jednak… zupełnie nas nie rozumieli! Nie znali nie tylko angielskiego, ale nawet za bardzo rumuńskiego. Dopiero po uproszczeniu pytania do pojedynczych słów: „woda”, „źródło”, „jak daleko” zorientowali się mniej więcej o co nam chodzi. Nie umieli jednak odpowiedzieć, więc jeden z nich wyjął telefon i przetłumaczył odpowiedź w tłumaczu Google. I w ten sposób przekonałam się, że rzeczywiście tamtejsze dzieci, mimo tego, że w szkołach poza węgierskim nauczany jest również język rumuński, nie znają go. Co ciekawe, to spostrzeżenie potwierdziła też pracująca na stacji kolejowej kobieta, która powiedziała, że żeby nauczyć się rumuńskiego, pojechała do szkoły do odległego o ok. 80 km Brașova.
Ostatecznie do źródła nie poszliśmy, a zawróciliśmy do manufaktury piwa. Zwiedzanie zaczęło się ciekawie, ponieważ wyszła do nas przewodniczka i z szerokim uśmiechem na ustach zaczęła mówić… po węgiersku. Faktycznie, strona internetowa manufaktury jest w całości i tylko po węgiersku, ale zrobiona mailowo po rumuńsku rezerwacja i pozytywne opinie Rumunów, którzy odwiedzili to miejsce dawały nadzieję na to, że poza tym, że coś zobaczymy i czegoś skosztujemy, to jeszcze coś uda nam się zrozumieć…
Pingback: Praid - Nareszcie w Bukareszcie